Książki
Historia marki We need YA, czyli jak to się zaczęło?
23.09.2022

Historia marki We need YA, czyli jak to się zaczęło?

Łukasz Chmara: 22 sierpnia mieliśmy czterolecie wydawnictwa We need YA. Marka powstała już nieco wcześniej jako strona na Facebooku i miejsce, gdzie młode osoby mogły dzielić się przemyśleniami na temat książek Young Adult. Wcześniej wydawnictwo prowadziła Milena Buszkiewicz, która jest jednocześnie założycielką We need YA. Najpierw zajmowała się tytułami Young Adult w marce Czwarta Strona. Z tego imprintu narodziło się We need YA.

Wszystko zaczęło się dziać w 2017 roku, a finalnie WNYA powstało w sierpniu 2018 roku. Urodziny marki liczę od daty premiery pierwszych książek spod znaku jednorożca. To był Tusz Alice Broadway i Zostawiłeś mi tylko przeszłość Adama Silvery. A pierwszą książką WNYA, którą wydała Czwarta Strona, było The Call. Wezwanie i to był, uwaga, horror dla młodzieży. Ta dylogia (The Call. Wezwanie i The Call. Inwazja) aktualnie nie jest dostępna na rynku, ale staramy się ją wznowić. Minęły cztery lata i nawet nie wiem, gdzie zniknął cały ten czas.

We need YA powstało po to, żeby młode osoby miały przestrzeń do dyskusji o książkach w internecie. Chcieliśmy (i wciąż chcemy) wydawać powieści właśnie dla nich. Słuchać ich głosu, ale też go reprezentować. Myślę, że to, co się dzieje z literaturą YA, sprawia, że raczej nigdy nie przestaniemy działać w tym kierunku. Świat trochę się zmienił, głosów jest coraz więcej, a my słuchamy ich uważnie. Wydajemy to, co jest potrzebne, ale też co nam się podoba i co lubimy. Są to książki, które sam czytam dla przyjemności.

Czy za logotypem jednorożca kryje się jakaś historia?

Jednorożec wszedł cały na biało! Historia logotypu jest taka, że projektowała go Dixie Leota. Dixie robi bardzo dużo różnych grafik i ilustracji, które są wykorzystywane w reklamach. Jest całkiem rozchwytywana. Narysowała fragmenty logo, a potem całość dopracowała Magda Bloch – to nasza graficzka wewnętrzna, pracuje z całym wydawnictwem. Ostatnio odkopałem część próbnych logotypów i zobaczyłem, jak wyglądał proces powstawania. Były na przykład takie projekty: sam jednorożec z grzywką albo z wielkim okiem, jedynie napis We need YA. Osoby, które wtedy pracowały nad marką razem z Mileną, wybrały tego jednorożca, który jest teraz umieszczany na książkach. Jestem jego ogromnym fanem.

A skąd się wziął sam jednorożec? Wydaliśmy na początku Księgę Luster Adama Fabera, czyli pierwszą część serii Kroniki Jaaru. To też jedna z pierwszych książek Young Adult w naszym wydawnictwie. I tam pojawiają się jednorożce, nawet na okładce jest to tajemnicze zwierzę. Szliśmy też takim tropem: nasze książki są magiczne, wydajemy fantastykę dla młodzieży. Jednorożec był uosobieniem tej magii i brokatu, którego Milena była niegdyś wielką fanką (koloryzuję).

Jaka jest misja We need YA?

Chcemy przede wszystkim być dla osób nastoletnich. Jesteśmy też dla wszystkich, którzy i które potrzebują dobrej rozrywki, ciekawych, fajnych książek opowiadających o istotnych, różnorodnych tematach. Zależy nam na reprezentowaniu różnych osób. Staramy się mieć coraz więcej książek z różnorodną reprezentacją. Niełatwo jest wybrać najlepszą książkę, którą chcemy wydać – cały czas pojawia się coraz więcej powieści młodzieżowych i szukamy tych wyjątkowych. Misja trochę się zmieniła i ewoluowała, bo nasze wydawnictwo stało się bardziej tęczowe. Jest teraz kojarzone z queerowymi postaciami, tymi spod parasola LGBT+. Chcemy być najlepsi. Wydawać książki z wszelaką reprezentacją, żeby ktoś, kto sięga po coś od We need YA, miał szerokie pojęcie o świecie, który jest bardzo różnorodny.

Jakie mity związane z wydawaniem chciałbyś rozwiać jako szef marki?

Po raz kolejny rozwieję ten mit, że młodzież nie czyta. Jest wprost przeciwnie i dane sprzedażowe to potwierdzają. Nastoletnie osoby kupują książki i czytają je z radością. Wystarczy spojrzeć na topkę Empiku i od razu widać, że powieści Young Adult coraz bardziej zyskują na popularności.

My naprawdę chcemy szybciej wydać niektóre książki, ale jest to niemożliwe z różnych przyczyn [Łukasz opowie o tym w drugiej części rozmowy, która będzie dotyczyć procesu wydawniczego]. To nie jest tak, że my jesteśmy złośliwi i specjalnie odsuwamy terminy premier. Żartujemy czasem na temat daty wydania bardzo oczekiwanych książek, np. serii Dotknij Mnie Tahereh Mafi czy drugiej części Arystotelesa i Dantego, ale wszystko jest już od dawna zaplanowane. Trzeba tylko nieco cierpliwości.

Chciałem też obalić mit, że wydawca nie słucha i udaje, że nie widzi. To nieprawda. We need YA widzi wszystko, co dzieje się w internecie. Czytamy komentarze, tweety, posty. Jeśli komuś się wydaje, że czegoś nie widzimy, to jest w błędzie. Obserwujemy wpisy osób, które nas hejtują, a potem proszą o książki do recenzji. Takie osoby od nas raczej niczego nie dostaną, bo nie chcemy współpracować z tymi, którzy wylewają na nas hejt. Przyjmujemy rzeczową krytykę i staramy się naprawiać błędy. Jesteśmy wyrozumiali i empatyczni, ale wszystko ma swoje granice.

Wydawnictwo to przede wszystkim ludzie, którzy czują i myślą. Czasem mam wrażenie, że traktuje się wydawnictwo jak jakąś figurę, mityczny twór. Nie. To są zwykli ludzie, których widzisz na ulicy. Chciałbym to trochę odczarować.

Wydawanie książek to nie jest idylla. Może się tak wydawać wielu osobom, ja też miałem takie wyobrażenie, kiedy jeszcze nie pracowałem w wydawnictwie. Jest to jednak całkiem ciężka i trudna praca. Czasem pracuje się w wielkim chaosie miliona spraw do załatwienia. Staramy się to okiełznać, ale procesy nakładają się na siebie i nie jest to takie magiczne, jak może się wydawać. Mimo że pracuje się ze słowem i z książkami, to trzeba być bardzo uważnym. Warto też stawiać granice i nie wynosić pracy do domu.

Zdradzisz, jakie ma plany We need YA?

Nie wiem, co wydarzy się w trakcie następnego roku. Świat jest bardzo dynamiczny. Mamy oczywiście założenia strategiczne na to, jak chcemy rozwijać markę, nasze social media itd. Na pewno będziemy wydawać więcej książek z różną reprezentacją: osób queerowych, niebinarnych, homoseksualnych, transpłciowych. Będą także powieści dotyczące problemów osób o innym odcieniu skóry, czyli people of colour, osób z korzeniami azjatyckimi. Zahaczymy o Stany Zjednoczone i korzenie afrykańskie. Planujemy także książki Young Adult mówiące o niepełnosprawności. Reprezentacja i różnorodność to jest właśnie to, co najważniejsze. W Polsce różne tematy są na razie ciągle silnie tabuizowane. Może w przyszłości będą normą, ale warto o nich czytać już teraz, żeby zwiększać swoją świadomość.

Z konkretnych planów wydawniczych to: na pewno druga cześć Arystotelesa i Dantego, Iron Widow, kolejne książki Mason Deaver i Kacen Callender. Pracujemy nad drugą książką Hani Czaban, drugą częścią sagi fantasy Anny Bartłomiejczyk i Marty Gajewskiej. W przygotowaniu także kolejne powieści uwielbianej Tahereh Mafi. Będzie trochę horrorów, trochę obyczajów i romansów. Planujemy także powieści graficzne i to już w przyszłym roku! Nasz plan jest bardzo bogaty i w 2023 roku wydamy najwięcej książek w całej historii naszej marki.

Rozmawiał Wojtek Dyrda.