Pozornie nudne lato u babci na prowincji może stać się początkiem zmian oświetlających życie w zupełnie nowych kolorach. Rozproszone światło Malindy Lo niczym kalifornijskie słońce oślepia, grzeje, opala. Jest niesamowitym lekturowym doświadczeniem, a (zwłaszcza!) queerowym czytelniczkom da powód do ożywionych rozmów na temat zakazanej miłości.
Zdecydowanie coś jest w wakacyjnych znajomościach, że powodują tak wiele emocji. Może to przez poczucie ulotności, chęć czegoś nowego, okres zmian od jednego etapu do drugiego, gdzie może wydarzyć się wszystko? Powstało już tyle filmów i książek opowiadających o letnich romansach, dobrze je kojarzymy. Klimat takich więzi jest niepowtarzalny, ale nie da się ukryć, że w większości łamią serce. Malinda Lo swoją drugą powieścią Rozproszone światło dała przestrzeń na przeżywanie lata w relacji wlw (women love women). Wprowadza niesamowity klimat amerykańskich wakacji i absolutnie nie idzie na łatwiznę. Porusza kwestie takiej miłości, która jest najtrudniejsza – tej zakazanej, nietypowej i nieproszonej przez obie dziewczyny.
Rozproszone światło i klub Telegraph
Mnóstwo kolorów błyszczących pośród zmroku, a poniżej dwie kobiece postacie. Tak można byłoby opisać zarówno okładkę Ostatniej nocy w klubie Telegraph, pierwszej powieści Malindy Lo, jak i Rozproszonego światła, jej drugiej książki (przełożyła Joanna Krystyna Radosz). W oryginalnych opisach wydawcy napisali, że w najnowszej opowieści wracamy do rejonów San Francisco, a nawet ujrzymy, co stało się z bohaterkami poprzedniej lesbijskiej historii z XX wieku – Lily i Kath. Znajome tereny przynoszą jednak coś innego, w bardziej współczesnych czasach. Poznajemy Arię, nastoletnią wnuczkę pewnej lokalnej artystki mieszkającej na kalifornijskiej prowincji. Rozproszone światło zostało opowiedziane pierwszoosobowo właśnie przez dziewczynę. Od początku spogląda na wszystko z dystansu, w formie wspomnień. Opowiada-porządkuje, jak spędziła to nietypowe lato u babci i co się z nią stało dzięki temu. Dla fanów i fanek klubu Telegraph powiem, że Lo postarała się o drobne smaczki, przekuła obie powieści w oddzielne, a zarazem złączone portrety azjatyckiej queerowości dochodzącej do głosu w Stanach Zjednoczonych.
Wakacje inne niż wszystkie
Malinda Lo wspaniale kreśli klimat amerykańskiej prowincji w Rozproszonym świetle. Aria trafia do babci zupełnie przez przypadek i to wbrew własnym chęciom. Zamiast jechać na ekskluzywną podróż ze znajomymi ze szkoły musi przez wakacje siedzieć w domu emerytowanej artystki. Potem Arię czekają studia, więc liczyła, że zdąży się wyszaleć z przyjaciółkami. Wbrew obawom o wielotygodniowe wynudzenie otacza ją ciepła fala nostalgii i wspomnień związanych z tamtym miejscem, z bliskimi, których tam nie ma. Dom babci Joan staje się dziwną samotnią pełną farb, zdjęć i starych filmów. Już samo miejsce akcji Rozproszonego światła zapewnia jakiegoś rodzaju komfort, wprawiając w poczucie bezpieczeństwa. Autorka szczegółowym językiem oddała letnią magię tamtych miejsc. Stworzyła także miejscową lesbijską oazę, kolejną bezpieczną przystań, do której zaprasza. Grupkę dziewczyn zaprzyjaźniających się z Arią, począwszy od babcinej ogrodniczki, Steph.
Zakazana miłość Rozproszonego światła
Z wakacyjnymi romansami jest tak, że się ich nie spodziewamy. Co dopiero, gdy nie jesteśmy świadomi czy świadome własnej orientacji seksualnej. Rozproszone światło nadaje blasku tym trudnym, ale z drugiej strony pięknym chwilom. Aria dzięki Steph zaczyna zastanawiać się nad sobą. Zaczynają wiązać się w dziwną relację, bo początkowe wypady w grupce koleżanek przeradzają się w coś innego, czego początkowo nie chce ani Aria, ani Steph. Zwłaszcza, że ta druga ma dziewczynę. Niektóre krytyczne głosy zarzucają Lo, że stworzyła powieść o zdradzaniu, ale to zbyt pochopne. Autorka nie sili się w Rozproszonym świetle na tanie chwyty romansowe, żeby zaszokować queerowe czytelniczki. Tworzy narratorkę-bohaterkę skomplikowaną, kwestionującą, jakby czasem oderwaną myślami od tego, co czuje ciałem. Mimo wszystko jednak pisze szczerze, a chaotyczność emocji odkrywającej siebie dziewczyny nie jest niczym niezwykłym.
„Kochałam każdy jej fragment”
Nie ma niczego czarno-białego w chwili, gdy zaczynasz odkrywać swoją seksualność, gdy dochodzą do tego uczucia, których nigdy nie da się zaplanować. Rozproszone światło Malindy Lo tak bardzo chwyta za serce, chociaż przecież wiemy, jak wyglądają wakacyjne romanse. Bardziej wybrzmiewa tu uświadomienie sobie swojej własnej drogi. Tego, czym tak naprawdę jest dla ciebie miłość. Bo czy w miłości ktoś jest dobry, a ktoś inny zły? Wiele pytań pojawia się w trakcie lektury. To pomieszanie niewygodnego z pociągającym elektryzuje. Miłość jest nieuchwytna i Aria dopiero po czasie, przywołując wspomnienia w formie opowieści, układa ją w pewien etap. Kolejny na drodze swojego emocjonalnego doświadczenia. Rozproszone światło mogłoby pomóc poskładać wiele takich naszych romansów, które przeżyliśmy/przeżyłyśmy, by stworzyć z nich coś więcej niż tylko ulotne wspomnienie.
Rozproszone światło – rozgrzeje Was i rozpali
Zakochacie się w sposobie, z jakim Malinda Lo buduje napięcie między bohaterkami. W tych drobnych gestach, w niejednoznaczności, w przypływie irracjonalnych uczuć, o których wiemy, że sprowadzą kłopoty, ale i tak się im oddajemy. To, co rozgrywa się w Rozproszonym świetle nie jest łatwe. Nie twierdzę też, że dobre czy złe. Stanowi szczery do wzruszenia kawałek literatury queerowej, zwłaszcza z reprezentacją lesbijską. Miłośniczki` palących romansów nie zawiodą się, a wszyscy uważni czytający docenią artystyczno-fizyczne metafory światła i koloru. Rozproszone światło jest tym romansem, o którym nie wiedzieliście, wiedziałyście, że potrzebujecie na te wakacje. Wstrząśnie pozornym komfortem Waszych serc, wyciągnie te niewygodne kawałki i pokaże, że miłość jest absolutnie nie do ogarnięcia. I prędzej czy później, tak czy inaczej nas znajdzie.