Ola Kotlewska dba o promocję książek We need YA. Możesz ją znać z jednorożcowego Instagrama, ale to tylko wierzchołek zadań, jakie stoją przed promotorką powieści. Prywatnie studiuje filologię romańską i myśli o zajęciu się tłumaczeniami. W tym wywiadzie opowiedziała o świecie wydawniczych social mediów, który wymaga pracy, ale daje przy tym mnóstwo satysfakcji. A to wszystko dzięki ludziom.
Czym zajmujesz się w We need YA?
Zaczęłam od przejęcia wszystkiego związanego z social mediami. Miałam zajmować się YouTubem (mieliśmy plan na takie bardziej edukacyjne treści), razem z Gabi ogarniać TikToka, rozpromować bardziej naszego Facebooka i sprawować pieczę nad Instagramem – posty, relacje, potem rolki, kontakt z czytelnikami. Kiedy przejęłam obowiązki, okazało się, że będę też zajmować się naborami recenzenckimi i częściowo projektowaniem zestawów książkowych, a potem zaczęłam wchodzić jeszcze w zamawianie grafik. Aktualnie jestem osobą ogarniającą innych, rozplanowuję, zamawiam grafiki. Teraz usunęłam się trochę z Instagrama, którym połowicznie zajmuję się teraz z Gabi. Planuję posty i tworzę je, ale jestem już bliżej marketingu, trochę bardziej na tyłach.
Jak wygląda Twój typowy dzień w pracy?
Łączę studia z pracą. Dlatego też uwielbiam dni, kiedy nie mam zajęć. Pierwsze, co robię, odpalając laptopa, to sprawdzanie reklam na fejsie, czyli jakie mamy komentarze. Jeżeli coś jest nie w porządku albo uznam, że są to treści krzywdzące – usuwam je bądź ukrywam. Jasne, każdy może wypowiadać swoje zdanie, ale nie mową nienawiści. Potem Instagram, tam ogarnianie relacji, pisanie z ludźmi. Dodawanie zaplanowanego posta. Pierwsza godzina po poście jest reagowaniem na to, co ludzie mówią. Potem to już kolejne plany, recenzowanie książek albo szukanie czegoś nowego czy inspirowanie kontentem zagranicznych stron. I ogarnianie naborów recenzenckich. Wszędzie jestem po trochu!
Jaka jest najlepsza książka, jaką zdarzyło Ci się promować?
Muszę podzielić się moją miłością do Dorosłej. Wyznaję solidarność jajników, staram się uświadamiać na temat różnych problemów – i ta książka o tym mówi. Zahacza o to, co się dzieje w popkulturze, która mnie absolutnie pasjonuje. Interesują mnie ważne społecznie tematy. Pierwsze co zasugerowałam, jak przyszłam do pracy, było powiedzenie Łukaszowi, że chciałabym, żeby u nas było więcej książek, które reprezentują wszystkich i opowiadają o różnych problemach czy tematach. Myślę, że Dorosła nie wygładza tego. Mamy starsze osoby, które uwodzą młodsze i w społeczeństwie jest to postrzegane jako coś okej – jest mnóstwo przykładów aktorów, reżyserów czy celebrytów, którym uchodzi płazem gw4łt czy m0lestowanie. Zawsze czuję satysfakcję, jak robię zdjęcie Dorosłej i mogę coś o niej napisać; pokazać ludziom i powiedzieć: przeczytajcie, bo to jest ważne.
A książka, która sprawiła najwięcej problemów przy promowaniu?
Chyba bym powiedziała, że to był Przewodnik lesbijki po katolickiej szkole. Kocham tę książkę, czuję się nieco jak Yami, ale wiem, ile było problemów, jeżeli chodzi o wypuszczenie jej do księgarni. Ile musieliśmy kminić nad reklamami na Facebooku, bo wszystko było odrzucane… Tutaj katolicka szkoła, tutaj LGBT+ – Facebook nam mówił, że nie wypuści czegoś takiego. Chociaż mieliśmy już książki z reprezentacją WLW (women love women), mam wrażenie, że to była pierwsza taka książka, która mocno wszystko pokazała. Kiedy czytałam komentarze, które mieliśmy pod różnymi reklamami… Miałam czasami ochotę wyjść z tego komputera, kogoś złapać i powiedzieć: zamknij się, proszę.
Co pisano?
Ile tam było mowy nienawiści, wrzucanie linków o tym, że homoseksualność to jest choroba, że nie powinno tego być… Nawet groźby śmierci! Albo trzynastoletnie dzieciaki, które oznaczały znajomych i pisały „XD”.
Masz ulubione social media?
Zabawne jest to, że ja nie jestem zbytnio instagramowa prywatnie, a w pracy go uwielbiam. Z social mediów chyba najbardziej lubię TikToka. Co jest zabawne, w pracy nie czuję się na tyle obeznana, żeby nagrywać, dlatego jestem bardziej za kulisami i tworzę pomysły z Gabi do realizacji. Ale kocham TikToka i komfort jaki mi daje. Facebooka używam tylko do czytania dram na jakichś śmiesznych grupach.
A pamiętasz jakąś dramę We need YA związaną z promocją?
Moją pierwszą i chyba największą było to, że nie wydajemy książek WLW. Zaczęłam pracować pod koniec września 2021 roku, ona wybuchła w grudniu. Na Twitterze, którego szczerze nienawidzę, życzyli nam śmierci. Piętnastoletnie dziewczyny pisały, że nas znajdą i wbiją scyzoryk między żebra. Wyzywali nas od homofobów, że jesteśmy nietolerancyjni, że tylko udajemy. To chyba było coś, co przeżyłam najgorzej. I sam fakt, że nie umiałam się od tego odciąć, tylko cały czas odświeżałam tego Twittera i patrzyłam, co się nowego pojawiło. W całej naszej pracy staramy się dać głos każdemu, więc zarzucanie nam, że jesteśmy nietolerancyjnymi homofobami?… Poza książkami jesteśmy queerowi, praktycznie cała nasza ekipa, więc to był dysonans. Ja wiem, kim jestem, a z drugiej strony są inni, którzy zarzucają mi, że jestem kłamczuchą.
Co jest ważne podczas promocji jakiejś książki?
Pierwsze: trzeba ją przeczytać, bez tego ani rusz! Drugie, przynajmniej dla mnie: zapoznać się z opiniami innych na temat tej książki. Staram się przeglądać Goodreadsa czy Lubimyczytać, żeby być świadomą tego, co dla niektórych może być słabą stroną i pokazać, że to wam się może nie podobać, ale są też mocne strony. Jest coś, nad czym mocno pracujemy: żeby nie być sztywniakami. Książki to jest fun, hobby, spędzanie wolnego czasu. Pisanie rozprawki, dlaczego ta książka jest fajna czy promowanie jej w jakichś najlepszych gazetach, średnio nam coś da. Dostajemy komentarze, że nas się fajnie ogląda, bo nie mamy kija wiadomo gdzie. Sądzę, że dobre jest takie luźne przedstawianie książki jak przyjacielowi, a nie klientowi. Taka też jest nasza idea, jesteśmy wszyscy na równi.
Ludzie dużo piszą prywatnie na profilu We need YA?
Zdarzało się tak, że na przykład dodawaliśmy jakieś śmieszne stories i ktoś odpowiadał na relację: „Miałem dzisiaj bardzo zły dzień i wy go poprawiliście”. Średnio umieliśmy przejść tak obojętnie obok tego i napisać „O fajnie, to miej miłą resztę dnia”. Pytaliśmy, co u nich. Te osoby naprawdę potrzebowały się wygadać! Pamiętam też, że czasem robiliśmy skrzyneczki na Instagramie i pytaliśmy „Co u was dzisiaj?”. Było widać, że są ludzie, którzy chcą pogadać.
Mam też wrażenie, że pewne osoby wchodzące w książki są w jakiś sposób odrzucone albo nie czują, że przynależą do jakiejś grupy. Próbują znaleźć się najpierw w książce, a potem w społeczności książkowej. Sama tak miałam. Dlatego często widzę w nich odbicie siebie i chcę im przekazać to, co sama chciałabym usłyszeć w ich wieku. I mam wrażenie, że z naszej i ich strony to działa, co chyba najbardziej widać na targach, gdy potrafią do nas podejść i powiedzieć: „Dzięki wam się uśmiecham” albo „Czuję się bardzo źle, ale przyszedłem do was na stoisko i jest mi trochę lepiej”.
Jaka była najfajniejsza rzecz, jaka Cię spotkała w związku z pracą z We need YA?
Chyba moje pierwsze targi książki w Poznaniu. Pierwszy raz zobaczyłam, że te osoby, które do nas piszą i nas czytają, są realne, nie są tylko ikonkami. Pytały nas w zaufaniu o polecenia książek, często chciały żebyśmy byli na ich stories. To dla mnie dużo znaczyło, bo przypadkowej osoby tam nie chcesz, a tutaj mogliśmy być częścią tego, co lubicie. I wszelkie kręcenie relacji z tych targów, gdzie ludzie nam machali i mówili: „O Jezu, to We need YA!”, to było fenomenalne.